Witam. Moja sprawa przedstawia się następująco.
Mam 31 lat, żona 26. Ja mam dobrze płatną pracę jednak z dala od domu, żona natomiast studiuje zaocznie tylko w weekendy.
Wracam do niej co 2 tygodnie akurat na weekend, kiedy ona najczęściej do godzin wieczornych dni spędza w szkole.
Ona mieszka ze współlokatorami we wspólnym mieszkaniu ja po prostu zostaję u niej te dwa dni i z powrotem wyjeżdżam na delegację.
Żyjemy nadzieją, że po zakończeniu ostatniego roku studiów i miejmy nadzieję zmiany miejsca mojej pracy na coś bliżej domu zmniejszy się napięcie, które między nami narasta.
Nie zmienia to jednak faktu, że nie po trafię i nie lubię mówić o swoich uczuciach, problemach i zaśmiecać głowy mojej żony swoimi "głupotami" ponieważ na pewno ma masę swoich własnych. Po drugie, marnowanie i tak małej ilości czasu razem na rozmowy na temat problemów potrafią przyprawić mnie o depresję i złość ponieważ "po co wracać tyle czasu, żeby zamiast spędzić dzień przyjemnie użalamy się nad sobą".
Po trzecie czasami takie powroty polegały bardziej na pomocy żonie z projektami niż na wspólnym spędzaniu czasu. Co także przyprawiało mnie o nerwicę. I szukanie prostszego rozwiązania mojej frustracji czyli korespondencja z inną kobietą.
Może problem by nie miał miejsca gdybym potrafił powiedzieć co mnie gryzie, czego oczekuję i zapewniać o mojej miłości nie tylko przez pomoc i przez zarabianie pieniędzy ale przez zwykłe powiedzenie "kocham cię", jednak panicznie boję się żalić żonie z moich bolączek.
Jak otworzyć się bardziej i nabrać odwagi do mówienia o takich rzeczach i szukanie wspólnych rozwiązań dla dobra naszego małżeństwa.